Dodał: Juliusz Winiarek Kategoria: Rajdy Komentarze: 0

Rajd Japonii 2004: Podróż w nieznane

Rajd Japonii powoli zapuszcza korzenie w WRC. 21 lat temu, kraj „kwitnącej wiśni” po raz pierwszy gościł najlepsze załogi rajdowe na świecie. Tamtą edycję jest za co wspominać: tłumy kibiców, bardzo wymagające odcinki i fantastyczny występ Pettera Solberga. Przypomnijmy sobie jak przebiegał tamten Rajd Japonii.

Dziewięciu samurajów

Patrząc na historię WRC, nie sposób nie odnieść wrażenia, że Japończycy mieli pecha. Od lat 90. XX wieku ich rajdówki zdominowały rywalizację na światowych oesach. Toyota, Subaru i Mitsubishi wymieniały się tytułami, zdobywając łącznie 7 mistrzostw konstruktorów i 11 mistrzostw kierowców, od 1990 do 2003 roku.

Domowej rundy tych zespołów, próżno było szukać w kalendarzu. Gdy kraj „kwitnącej wiśni” doczekał się w końcu miejsca w WRC, japońskich kibiców przywitał znacznie mniej korzystny widok. Rajdowy zespół Toyoty był ledwie wspomnieniem. Fabryczne Corolle WRC pojawiły się po raz ostatni na oesach 5 lat wcześniej.

Lata dominacji Mitsubishi szybko odeszły w zapomnienie, gdy ekipa Andrew Cowana skopała dwie kolejne ewolucje Lancera WRC. Ostatnia z nich była tak zła, że „diamentów” zabrakło w premierowym Rajdzie Japonii. Zespół opuścił ostatnie sześć rund sezonu, by lepiej przygotować rajdówkę na kolejny rok.

Ostatnim obrońcą japońskiego honoru był więc zespół Subaru, z mistrzem świata – Petterem Solbergiem. Choć „plejady” miały na koncie wiele sukcesów w poprzednich latach, to w 2004 roku ich loty niepokojąco się obniżyły. Przed domową rundą byli dopiero na trzeciej pozycji w klasyfikacji generalnej, a szanse Solberga na obronę tytułu zdawały się być czysto matematyczne.

W parku serwisowym zabrakło też miejsca dla Skody, która w tamtym sezonie brała udział tylko w wybranych europejskich rundach. Priorytetem Czechów było przygotowanie się do pełnej kampanii w 2005 roku. Dlatego, mimo że w sezonie 2004, WRC mogło się pochwalić aż sześcioma zespołami fabrycznymi, to na rampie startowej Rajdu Japonii, stanęło zaledwie dziewięć samochodów najwyższej klasy.

Wątpliwości Subaru

fot. Petr Lusk

Tamten Rajd Japonii, z obecną imprezą, łączy właściwie tylko nazwa. Do 2010 roku zawody odbywały się nie na asfalcie, a na szutrowych drogach wyspy Hokkaido. Baza rajdu mieściła się w Obihiro, a na załogi czekało aż 27 odcinków specjalnych, po śliskim, kamienistym japońskim szutrze.

Choć w nowej imprezie w kalendarzu, wszyscy zaczynali od zera, jasnym było na kim ciąży największa presja. Pobocza odcinków specjalnych oblegały tłumy kibiców, przystrojonych w niebiesko-złote barwy. Ekipę Davida Richardsa otaczała jednak niepewność.

Drugi kierowca zespołu – Mikko Hirvonen, nie spełniał pokładanych w nim nadziei. Zawodnik, który jeszcze sezon wcześniej w starym Focusie WRC potrafił wygrywać odcinki, miał problem, by w fabrycznym Subaru, znaleźć się nawet w okolicy podium. Najlepszym wynikiem Fina było czwarte miejsce w Argentynie, a przed Rajdem Japonii zdołał przywieźć dla zespołu zaledwie 20 punktów. Na domiar złego, w kompromitujący sposób odpadł z Rajdu Finlandii, rozbijając się na superoesie.

Gwiazdą ekipy (i całych mistrzostw) był oczywiście Petter Solberg. Jednak obrona tytułu nie szła po myśli Norwega. Podobnie jak Hirvonen, nie ukończył Rajdu Finlandii, a dwa tygodnie przed wylotem do Japonii, zaliczył najgroźniejszy wypadek w swojej karierze, podczas Rajdu Niemiec.

Kilkaset metrów po starcie oesu „Panzerplatte”, zahaczył tylnym kołem o betonowy blok. Jego Subaru wzbiło się w powietrze i dachowało z dużą prędkością. Choć dach auta był kompletnie zgnieciony, to Petter i jego pilot, Phill Mills, jakimś cudem, wyszli z wraku o własnych siłach. Wątpliwości na temat ich formy w Japonii, były jednak uzasadnione.

Uciszyć krytyków

 

Spekulacje zostały jednak bardzo szybko ucięte. Pierwszą pętlę zawodów Solberg pokonał tak, jakby wypadek na poligonie Baumholder nigdy się nie wydarzył. Mistrz świata wykorzystał lepszą pozycję na drodze i wygrał 3 z 4 porannych odcinków.

W gorszym nastroju byli Sebastien Loeb i Daniel Elena. Dzięki prowadzeniu w klasyfikacji generalnej, byli zmuszeni odkurzać drogę na pierwszym etapie rajdu. Gruba warstwa kamyczków, przykrywająca bardziej przyczepny żwir skutecznie uniemożliwiła załodze Citroena, kręcenie dobrych czasów.

Liderzy WRC byli trzeci, za plecami Solberga i Gronholma. Szansa na poprawienie swojej pozycji w tabeli pojawiła się na drugiej pętli, gdy większość kamieni została już wymieciona z linii przejazdu. Loeb od razu podkręcił tempo, wygrywając trzy kolejne popołudniowe odcinki i wskoczył na drugą pozycję. Niczym pies myśliwski spuszczony ze smyczy, zredukował przewagę Solberga do zaledwie 11 sekund.

Ostatnie słowo na pierwszym etapie należało jednak do Pettera. Norweg był szybszy od Loeba na kończących dzień superoesach. Do serwisu zjeżdżał z przewagą 13 sekund. Seb musiał się oglądać także za siebie. Niemal 6 sekund tracił do niego Marcus Gronholm. Fin rozpoczął etap w mocnym stylu, pokazując, że gdy Peugeot 307 WRC był sprawny, to pozwał walczyć o prowadzenie w rajdzie.

Rzecz w tym, że w sezonie 2004 rajdówki z Sochaux były bezawaryjne bardzo rzadko. Marcus niebawem miał sobie o tym przypomnieć.

Koszmar Gronholma

Fin zaczął drugi etap rajdu niezwykle udanie, notując dwa drugie czasy i wskakując przed Loeba, na pozycję wicelidera. Mimo to w namiocie Peugeot atmosfera była bardziej nerwowa niż radosna. Francuzi chcieli wyposażyć najnowszą rajdówkę w dwusprzęgłową skrzynię PDK, zakupioną od Porsche.

Prace nad rewolucyjnym systemem przeniesienia napędu strasznie się jednak opóźniały i w efekcie, w Japonii (tak jak w innych rundach sezonu 2004), 307 WRC startowały ze skrzynią biegów wyciągniętą z… Peugeota 405 T16.

Było to rozwiązanie dalekie od optymalnego i francuska rajdówka padała ofiarą awarii w praktycznie każdym z poprzednich rajdów sezonu. Inżynierowie Peugeota mogli więc tylko błagać niebiosa, by ich prowizoryczny napęd wytrzymał trudy Rajdu Japonii.

Modlitwy nie zostały wysłuchane. Zaledwie dwa odcinki po awansie na drugie miejsce, skrzynia w rajdówce Gronholma zacięła się na trzecim biegu.

– Mam tylko jeden bieg!

– Który?

– Gronholm na to pytanie dziennikarza na mecie już nie odpowiedział. Sfrustrowany, pokazał tylko trzy palce.

Fin jakimś cudem stracił tylko minutę, jadąc z awarią przez prawie 40 kilometrów oesowych. To jednak wystarczyło by zepchnąć go na piątą pozycję i wykluczyć z walki o zwycięstwo.

Znany w Japonii

Solbergowi odpadł więc jeden rywal w walce o zwycięstwo. Niebawem swoje szanse miał zminimalizować także Loeb. Francuz na OS18 przestrzelił zakręt i wylądował w krzakach. Choć miał masę szczęścia, będąc w ogóle w stanie kontynuować jazdę, to i tak stracił około 20 sekund.

Przed ostatnim etapem rajdu Petter Solberg miał więc ponad minutę przewagi w klasyfikacji generalnej. Jednak mistrz świata w tamtym sezonie wypuszczał prowadzenie z rąk w Meksyku, na Cyprze i w Argentynie, więc Subaru nie mogło być niczego pewne.

Norweg wyciągnął jednak wnioski i ostatni etap Rajdu Japonii przejechał w bardzo równy, spokojny sposób. Swojego tempa nie forsował też Loeb, który szybko policzył, że w przypadku zwycięstwa Solberg, odrobi do niego tylko dwa punkty w generalce. Walka o pełną pulę po prostu się nie opłacała.

Broni nie złożył natomiast Marcus Gronholm. Wyposażony w sprawną skrzynię biegów, wygrał trzy niedzielne odcinki i awansował na czwartą pozycję. Próbował atakować jeszcze trzeciego Markko Martina, ale Estończyk był już za daleko.

Natomiast Solberg kontynuował swoją bezbłędną jazdę aż do samej mety. Dopingowany przez tłumy japońskich kibiców, odniósł swoje trzecie zwycięstwo w sezonie. Zaledwie dwa tygodnie po wypadku, który mógł zakończyć jego karierę, a nawet życie, Norweg znów stał na najwyższym stopniu podium.

„Niezły weekend, co?” – powiedział po przekroczeniu linii mety Phill Mills.

Historia prawdziwie godna przydomku „Mr. Hollywood”.

Udostępnij!

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments