Na Safari najgroźniejsze są… hipopotamy. Wywiad z Kamilem Hellerem
Ma na swoim koncie ponad 200 startów w kilkudziesięciu samochodach, w tym… cztery Rajdy Safari. Zaczynał w wieku 18 lat i całą drugą połowę swojego dotychczasowego życia spędził na prawym fotelu. Kamil Heller, bo o nim mowa, był gościem naszego studia podczas Rajdu Wysp Kanaryjskich. Korzystając z okazji porozmawiałem z Kamilem o jego historii.
Posłuchaj wywiadu:
Gabriel Borowy: Jesteśmy w trakcie transmisji z kolejnej rundy Rajdowych Mistrzostw Świata. Mam przyjemność rozmawiać z Tobą nie tylko w trakcie transmisji, ale również poza nią. Cieszę się z tego, bo nadajemy w 100% na tych samych falach, czyli kochamy rajdy samochodowe. Czy z pełnym przekonaniem, że rajdy samochodowe to Twoje życie?
Kamil Heller: Ostatnio się nawet zastanawiałem, ile już w tym wszystkim siedzę. Tak naprawdę takie profesjonalne starty zaczęły się w 2008 roku. Może nie do końca profesjonalne, bo to były początki startów z licencją. Zainteresowanie motosportem i rajdami zaczęło się jednak dużo wcześniej. Pamiętam, że kiedy mając 6 albo 8 lat mój tata przyniósł kasety wideo do domu, totalnie zakochałem się w tym sporcie. Po drugie miałem tak naprawdę ogromne szczęście, bo mieszkałem na trasie odcinka specjalnego Rajdu Wisły. I już jako dzieciak chyba wiedziałem, co chcę robić w przyszłości i co nie do końca też spotkało się z aprobatą moich rodziców… Teraz wygląda to troszeczkę inaczej i faktycznie to większa część mojego życia. Wszystko, co robię, kręci się gdzieś koło tego motosportu.
Nasza internetowa kopalnia wiedzy — czyli eWRC — mówi, że Twój pierwszy start był w 2006 roku?
2006, wydaje mi się, że z licencją to był 2000…
Z licencją, ja mówię o pierwszym starcie na prawym w Maluchu.
Tak, tak faktycznie było. Faktycznie tak było, startowałem z moim kolegą z Cieszyna, gdzie mieszkam, z Mateuszem Martynkiem. Ja miałem wtedy… mówisz 2006 rok?
Tak, w przyszłym roku będziesz miał dwudziestolecie.
No, będziemy świętować. 🙂 W każdym razie nie miałem wtedy kompletnie doświadczenia, bardzo chciałem spróbować i mój dobry kolega, Mateusz Martynek, który zresztą też jest pilotem rajdowym, wziął mnie na prawy. Pamiętam, że ten start nie był do końca taki, jak bym chciał, bo gdzieś na dojazdówce mieliśmy problemy. Dojechaliśmy oczywiście do mety, ale pojawiły się jeszcze jakieś błędy. Stwierdziłem natomiast, że jest to świetna droga do tego, żeby być w tym sporcie. Nawet w takich amatorskich krokach, bo to były wtedy konkursowe jazdy samochodem, można było łapać jakieś doświadczenie. Od początku podchodziłem do tego dosyć poważnie i bardzo mi się podobało, wciągnęło i w efekcie późniejszym krokiem było zrobienie licencji. No i jestem w tym już, ile? Kilka, kilkanaście lat… Nadal mnie to kręci. Jak jest dłuższa przerwa pomiędzy rajdami, to troszeczkę mnie nosi i coś bym chciał pojechać. Ten poziom adrenaliny musi być utrzymywany cały czas na tym samym „levelu”, a jak spada, to po prostu nie jestem sobą.
Przez ten czas jeździłeś wieloma samochodami. Tylko dodam, że dalej jesteś – przynajmniej przeze mnie, ale myślę, że przez całe środowisko – traktowany jako pilot młodego pokolenia. To jest trochę paradoks, ale taki piękny paradoks, bo z jednej strony jesteś młodym człowiekiem, a z drugiej strony masz gigantyczne doświadczenie. Wiesz, w ilu samochodach jeździłeś?
Oj, nigdy tego nie liczyłem, ale myślę, że jest ich całkiem sporo.
A jakbyś miał strzelić?
Myślę, że gdzieś koło 30.
Ponad 30. Ja naliczyłem 34, licząc różne modele Imprez, Lancerów, ale także Porsche, Maluchy, różne samochody klasy R5/Rally2, czyli tej klasy, w której teraz najczęściej gościsz.
Faktycznie, na przestrzeni lat te samochody mocno się zmieniały. Miałem okazję jeżdżenia większością samochodów profesjonalnych. Okej, na początku to były różne samochody, bo tak naprawdę można było każdy samochód zaadaptować, bo na to pozwalały przepisy. Pojawił się więc na przykład taki samochód, jak Nissan Sunny GTI. Bardzo fajny samochód, bardzo szybki…
…przepraszam, że wejdę w słowo. Jakże rzadki na polskich OS-ach, bo było ich dosłownie. Pamiętam historię kilku kierowców, ale było to kilku „porządnych” kierowców.
Tak. Myślę, że jeżeli chodzi o Nissana, to był faktycznie samochód do wygrywania w Pucharze Polskiego Związku Motorowego. Zresztą takie też mieliśmy wtedy ambicje. Niestety nie było budżetu, żeby wszystko było topowo, żeby choć te opony były stricte sportowe, żeby czuć się bezpiecznie. Z perspektywy czasu powiedziałbym, że było to nawet troszeczkę amatorskie. Natomiast finalnie dobrze, że wszystko się fajnie skończyło, zdobyliśmy doświadczenie. Ale powracając do twojego pytania, na przestrzeni lat te samochody mocno ewoluowały. Kiedyś zaczynało się od samochodu bardziej seryjnego, a w tym momencie mamy samochody grupy R i w zasadzie, jeżeli chodzi o Mistrzostwa Polski, no to takim samochodem trzeba byłoby zaczynać. Natomiast te samochody już teraz są na tyle profesjonalne, że można czerpać więcej przyjemności z jazdy. Tych samochodów faktycznie było wiele. Na pewno najfajniej wspominam samochody…
To miało być moje drugie pytanie. Który samochód najlepiej wspominasz i dlaczego to Super 1600? 😉
Chciałem odpowiedzieć, że C2 S1600 z Panem Jarkiem. Bardzo chciałem z nim wtedy wystartować i to się udało na Rajdzie Śląska. Chciałem zobaczyć, jak ta konstrukcja działa, porównując do przednionapędowych typu Rally4. Te samochody zawsze robiły ogromne wrażenie, kiedy stałem na odcinkach specjalnych jako kibic. I jadąc tym samochodem na prawym fotelu, nadal było tak, jak sobie to wyobrażałem. To była fantastyczna przygoda. Niestety przez poważny wypadek na tym rajdzie nie mogliśmy w pełni poczuć potencjału tego samochodu. Jednocześnie szkoda nam było tego samochodu, więc na pewno ta jazda nie była taka stuprocentowa. Mimo tego był ogromny fun z jazdy. Jeżeli taka historia by się powtórzyła, to bardzo chętnie bym to zrobił. Kiedyś rozmawiałem, chyba z Filipem Nivette, że fajnie byłoby wsiąść do takiego Clio S1600 i pojechać jakiś rajd we Włoszech. To może jedno z niezrealizowanych marzeń, które jeszcze kiedyś się wydarzy.
Wciąż można wynająć w pełni sprawne i dobre Clio Super 1600 we Włoszech, więc tego życzę. Paru polskich kierowców nawet to ostatnio uskutecznia, więc jest to całkiem realne. A który samochód najbardziej dał Ci w kość? Czy w ogóle taki był?
Czy w ogóle taki był? Na pewno takim rozczarowaniem był Opel Astra OPC, w którym wiecznie coś się psuło. Startowaliśmy wtedy z Aronem Domżałą i mieliśmy dosyć fajny plan na sezon. Niestety na pierwszym rajdzie awaria skrzyni biegów, na drugim nadal coś się działo. Wydawało się, że będzie to fajny samochód na start, na zdobywanie doświadczeń, ale więcej rajdów nie dojeżdżaliśmy, niż dojeżdżaliśmy. Generalnie chyba nie ma takiego samochodu, który wspominałbym jakoś szczególnie źle. Na pewno świetnym samochodem, jeżeli jeszcze mogę do tego wrócić, było też Subaru, którym zaczęliśmy starty w zespole Subaru Poland Rally Team. Samochód był topowy, świetnie przygotowany przez grono naszych mechaników, więc na pewno wspominam go bardzo dobrze. Jak do niego siadałem, to się czułem jak w domu. Na pewno to też było mocne odbicie dla mnie. Ten sezon z Subaru dał mi dosyć sporo, zdobyłem dużo doświadczenia, te rajdy były naprawdę na wysokim poziomie i myślę, że to był przełomowy krok w mojej karierze.
Nawiążę jeszcze do Astry OPC. Starsza siostra nie przejęła po młodszej niezawodności. Zawsze, gdy ktoś próbował wsiąść do OPC, musiał się szamotać trochę z tym samochodem.
Zawsze coś się działo. Generalnie, jeżeli chodzi o Opla to chyba tę historię dopiero R2 wyprostowała (Opel Adam R2, przyp. red.). Tak jak dzisiaj wspominaliśmy, miałem okazję startować nim z Aleksem Zawadą w Rajdzie Wysp Kanaryjskich. Zrobił na mnie ogromne wrażenie i dawał wiele frajdy z jazdy. Okazało się, że jest niezawodny, pomimo tego, że właśnie na Rajdzie Wysp Kanaryjskich odpadło nam koło – po prostu ścięło szpilki – ale to nie była historia związana z awaryjnością tego samochodu.
Gdy siadasz na prawy fotel u kierowcy, zazwyczaj celem jest zdobycie największych trofeów. Czasami zdarzają się starty bardziej okazjonalne, bardziej dla przyjemności, jak na przykład jak z Panem Jarkiem. Ale w swojej karierze miałeś wielu kierowców, do których siadałeś z wiarą w to, że będziecie sięgać po najwyższe laury. Czy gdybyś miał popatrzeć wstecz, którego swojego kierowcę oceniłbyś jako największy zmarnowany talent? Nie mówiąc o przyczynach (zazwyczaj pewnie będą to przyczyny finansowe).
Wiesz co, mógłbym takich kierowców wymienić chyba kilku. Na samym początku moich startów miałem okazję startować z takim kierowcą z Wałbrzycha, Andrzejem Nykielem. Bardzo szybki kierowca.
Zamiatał fajnie Astrą.
Dokładnie, miałem z nim kilka fajnych przygód. Z nim także zdobyłem pierwszy puchar, na Rajdzie Świdnickim. Bardzo szybki kierowca, z fajną wizją na drogę. Niestety budżet nie pozwolił na dalsze starty. Widziałem w nim ogromny potencjał. Niestety, te starty dosyć szybko się skończyły. Niemniej, to wszystko było fajne, bo wtedy było dużo wiary w to, że można przenosić góry, i tak dalej. Pomimo tego, że ten sprzęt może nie był najlepszy.
Puchar Polski też był mocny, aż się przyjemnie na to patrzyło i pewnie rywalizowało. Ale mówiłeś o kilku kierowcach.
Zdecydowanie. Wojtek Chuchała zdobył tytuł mistrza Polski, ale myślę, że był to taki kierowca, który mógłby namieszać dużo poza Polską. Charakteryzował się bardzo pewną jazdą. Był też kierowcą, który w zasadzie wszystkie starty ukończył. Bardzo rzadko przydarzały się jakieś nieplanowane historie. Szkoda, że Wojtek dalej nie startuje w wyższych cyklach. No cóż, tak się potoczyła jego droga. Później start z Aleksem Zawadą, z młodym, szybkim zawodnikiem. Pojechał mistrzostwa Europy, pokazał, że jest w stanie zrobić dobry rezultat w cyklu juniorskim. Zdarzało mu się, że wygrywał rajdy. Jego historia też się troszeczkę zakończyła pewnie nie tak, jakby chciał. On żył tym motosportem. Z tego co pamiętam, kończył jakieś studia z nim związane. Szkoda, że dalej nie jeździ. Ten sport jest takim sportem, gdzie są potrzebne ogromne nakłady finansowe i w pewnym momencie po prostu trzeba podjąć decyzję, czy idę va banque, czy to już jest ten moment, w którym może warto zastanowić się nad dalszą częścią swojego życia. To zawsze sztuka wyborów. Kolejny kierowca to Aron Domżała, również bardzo dobry. Wraz z kolejnymi startami bardzo szybko zdobywał doświadczenie i później jego wyniki były coraz lepsze. Pojechaliśmy fajny rajd w Wielkiej Brytanii w cyklu juniorskim WRC. Widziałbym go w WRC. Myślę, że tutaj nie byłoby takie problemu z budżetem. Natomiast to wszystko wymaga czasu i ten czas w pewnym momencie jest nie do przeskoczenia. Jeżdżąc w mistrzostwach świata, trzeba się temu wszystkiemu totalnie poświęcić. Ciężko jest połączyć jazdę na wysokim poziomie z pracą zawodową. Tu też trzeba było wybrać jakiś kompromis. Fajnie, bo Aron dalej startuje jakieś pojedyncze rajdy, gdzie widać, że nadal sprawia mu to dużo, dużo frajdy. No i takim kierowcą, z którym jeszcze chętnie bym wsiadł do samochodu, jest Filip (Nivette, przyp. red.). Filip miał zawsze takie podejście zero-jedynkowe. 🙂
Taki polski Colin McRae.
To zmieniało się na przestrzeni naszych startów. Zdobyliśmy razem tytuł mistrzów Polski, więc to fantastyczne wspomnienie. Chętnie zobaczyłbym go nawet na trasach odcinków specjalnych i zerknął na to z boku. Natomiast fajnie byłoby, jakby wrócił i pokazał jeszcze swój kunszt jazdy.
Z tego co się słyszy, Filip jest coraz bliżej odcinków, więc trzymam kciuki, żeby to się faktycznie sprawdziło. Może na przykład Clio Super 1600 we Włoszech? Ale od kilku lat startujesz z człowiekiem, który myślę, ma podobny styl szukania czasu na rajdy, jak Aron. Bardzo mnie ciekawi, jaki macie klucz doboru rajdów z Danielem Chwistem. To są zawsze takie wyjątkowe rundy.
To jest tak naprawdę wypadkowa wielu rzeczy, ale chciałbym zacząć od tego, że Daniel jest ogromnym fascynatem rajdów samochodowych i bardzo bacznie śledzi wszystkie newsy. Dużo też wie na temat aktualnych wersji Rally2, ciągle jest na bieżąco i jak najbardziej chciałby poświęcić więcej czasu na to wszystko. Natomiast jest też zajęty swoją pracą, więc tego czasu nie jest zbyt wiele. Fajnie, że znajduje go na jakieś pojedyncze starty, no bo tak trzeba to nazwać. Czym się kierujemy przy wyborze? Te, które jeździmy, to zazwyczaj jakieś dalsze rajdy i są całkowicie od siebie inne. JRajdy europejskie są mniej więcej „podobne”. Natomiast jeżeli chodzi o takie rajdy jak Japonia, Safari czy Meksyk —jak pojedziesz na taki rajd, to tak, jakbyś wylądował na innej planecie. Wszystko jest nowe. Cały czas musisz się zastanawiać nad tym, jaki jest klucz do danego rajdu, bo każdy jest całkowicie inny. Oczywiście zobaczysz też różne miejsca na świecie. Może to nie podróżowanie, ale można liznąć innej kultury.
Połączenie, że tak to ujmę, przyjemnego z przyjemnym?
Zdecydowanie, bo rajdy same w sobie są przyjemne. Zawsze też wybieramy te rajdy, które faktycznie są przyjemniejsze do jazdy, bo na przykład taki Rajd Monte Carlo zaskakuje wieloma rzeczami. Trzeba przyjąć kompromis, żeby pojechać szybko i przyjemnie przede wszystkim. Rajd Safari jest świetnym rajdem, całkowicie innym od pozostałych. Śmiałem się troszeczkę, że w zasadzie jakbym miał do czegoś to porównać, to nie mam do czego. To jest całkowicie inny rajd, w innym miejscu na świecie. Daniel bardzo go lubi, więc w tym roku pojechaliśmy go po raz czwarty. Z kolei Rajd Japonii: też jakbyś wylądował w całkiem innym miejscu, na innej planecie. Fantastyczne odcinki specjalne, dużo funu z jazdy. Ok, jak spadnie deszcz, to potrafi być zaskakująco. Natomiast to wszystko jest, nazwijmy to, przyjemne. Meksyk, też całkiem inne miejsce na mapie świata, całkowicie inna kultura. Na każdym rajdzie trzeba jakoś się odnaleźć, więc lubimy zaskoczenia. Może nie takie związane z tym, że coś się w samochodzie zepsuje, natomiast zaskoczenia związane z odcinkami specjalnymi, bo tak naprawdę na każdy rajd trzeba przyjąć jakąś inną taktykę.
Który z tych rajdów WRC sprawił Ci najwięcej trudności, a który zrobił największe wrażenie?
Najwięcej trudności? To jest dobre pytanie. Może zaczniemy od tego rajdu, który najfajniej wspominam. Dla mnie takim najfajniejszym jest Rajd Meksyku, ze względu na odcinki specjalne. Będąc tam po raz pierwszy, byłem totalnie zakochany, bo te odcinki zrobiły na mnie jakieś piorunujące wrażenie. One może nie należą do najłatwiejszych, natomiast są superrytmiczne, bardzo fajnie się to wszystko jedzie. Ten szuter jest raczej w większości przypadków twardy i nie ma takich miejsc, gdzie trzeba oszczędzać samochód, tylko w zasadzie można cały czas iść na maksa. No i oczywiście całe otoczenie i otoczka tego rajdu. Za pierwszym razem jak tam byłem, to były chyba trzy ceremonie startu w trzech miejscowościach. Była pełna celebracja tego rajdu ze strony kibiców. Bardzo mi się to podobało. Meksykanie bardzo kochają rajdy. Taki najtrudniejszy rajd… myślę nad tym pytaniem, bo jest trudne. Nie wiem, co odpowiedzieć. Szukam na szybko i nie mogę…
To może za chwilę sobie przypomnisz, a ja wrócę jeszcze do Safari. Chciałem Cię zapytać o jakąś nietypową przygodę. Spotkałeś może jakąś zwierzynę albo zaatakowała Cię jakaś małpa? Oglądając obrazki z tego rajdu, cały czas widzimy te zwierzęta. Widzimy je nawet z onboardów, więc to musi być na wyciągnięcie ręki. Czy miałeś jakieś bliższe spotkanie?
Jeżeli chodzi o Rajd Safari, to tych historii jest naprawdę sporo. Faktycznie, tak jak zwróciłeś uwagę, dzikich zwierząt jest naprawdę dużo. Jak się wyjedzie z Nairobi, to ciągle gdzieś kręci się jakiś dziki zwierzak. Ten rajd jest w rejonie wielu parków narodowych, więc te zwierzaki sobie spokojnie gdzieś tam migrują. Co ciekawe, przed każdym Rajdem Safari jest odprawa zawodników pod kątem bezpieczeństwa, jeżeli chodzi o dzikie zwierzęta. Już na dzień dobry powiedziano nam, że np. najgroźniejszym zwierzakiem jest… hipopotam. I żeby unikać tych hipopotamów, bo z tego co pamiętam, od początku roku do momentu startu rajdu było chyba 78 ataków, więc faktycznie jest niebezpieczny. Zawsze się zastanawiałem, co się wydarzy w momencie, gdy stanie się na odcinku specjalnym, bo to jest taka niespodzianka i niewiadoma. Jak na pierwszym rajdzie mieliśmy awarię techniczną, próbowaliśmy jeszcze wskrzesić ten samochód do jazdy. Nie do końca nam to wychodziło tak, jak byśmy chcieli. Niespodziewanie po dziesięciu minutach pojawił się żołnierz z ostrą bronią, który nas pilnował i cały czas czuwał, żeby tam się nic nie stało. Doszło do takiego kuriozum, że próbując podnieść samochód lewarkiem, w pewnym momencie poczułem, że mam lufę pistoletu karabinu maszynowego przy głowie, bo pan żołnierz chciał nam pomóc. Wtedy musiałem mu grzecznie powiedzieć „please go away”, bo ta sytuacja była trochę niebezpieczna. Natomiast powracając do zwierzaków, mieliśmy okazję spać w takiej okolicy, gdzie było ich faktycznie sporo. Już w recepcji hotelowej powiedziano nam, że wychodząc po godzinie osiemnastej, musimy zadzwonić po ochronę. Ja zdziwiony, dlaczego po ochronę? Pan powiedział, że po prostu po osiemnastej zaczyna się żer hipopotamów i one wychodzą sobie z jeziora, skubią trawkę czy jakieś roślinki i trzeba być ostrożnym. I faktycznie po godzinie osiemnastej hipopotamy podeszły i zaczęły sobie skubać trawkę dosyć blisko naszego domku.
Byłem też zaskoczony dwoma sytuacjami. Przyjechaliśmy, kupiliśmy jakieś owoce, rozmawialiśmy na werandzie naszego domku i te owoce tam zostały. Rano się budzę i myślałem, że jest totalna ulewa. I mówię, „no piękne powitanie w Kenii”, ale patrzę przez okno, świeci słońce. Coś mi tutaj nie pasuje. Podchodzę do okna, a tu stado małp, które próbują ukraść te owoce. Zaciekawiony otworzyłem okno balkonowe, ale te małpy chyba widziały, że się troszeczkę boję, więc chciały się na mnie rzucić. Szybko to okno zamknąłem i się uratowałem. Ta historia ma też kolejny wątek, bo rok temu niestety drugi dzień rajdu nie poszedł po naszej myśli. Eksplodował amortyzator, więc musieliśmy skończyć dzień wcześniej. Na rajdach do mistrzostw świata niestety tego spania nie ma za wiele. Jak wróciliśmy do hotelu, to stwierdziłem, że utnę sobie krótką drzemkę. Było duszno, uchyliłem okno. To poprzednie doświadczenie z małpami niewiele mnie nauczyło. Uciąłem sobie drzemkę na, powiedzmy, 30 minut i coś zaczęło mi szeleścić w pokoju. Troszeczkę się wystraszyłem, bo te dzikie zwierzęta są różne. Patrzę kątem oka, jedna małpa dobrała się do moich rzeczy i zaczęła tam wertować, a druga małpa stoi w oknie i obserwuje, co się dzieje. Jak zobaczyły, że się obudziłem, to ta małpa z okna szybko czmychnęła, a ta, która była przy moich rzeczach, ukradła torebkę z kawą i też wyleciała. 🙂 Te dzikie zwierzęta są gdzieś tam cały czas na oku. Na pewno fajnym doświadczeniem było to, jak jechaliśmy shakedown przed rajdem. Nie bardzo wiedzieliśmy, co mamy robić, bo tu biegnie żyrafa, tam stado gazeli, tu jeszcze jakaś pumba.
W zeszłym roku zapowiadało się, że będzie padać, bo termin rajdu się zmienił i na odprawie odnośnie do dzikich zwierząt padło pytanie ze strony Neuville’a. „Jak jest pięknie i słonecznie, no to już mniej więcej wiemy, a co się dzieje, jak spadnie deszcz?” Ta osoba, która robiła odprawę, powiedziała „bardzo dobre pytanie”, gdyż jest troszeczkę inaczej, bo te duże zwierzęta się chowają, natomiast woda zalewa podziemne jamy… Wtedy z kolei wychodzą te pełzające zwierzęta, więc naprawdę byłem szczęśliwy…



Tak źle i tak niedobrze. Z takiego pozytywu zejdę do trochę poważniejszego pytania. Czy przez te lata miałeś jakiś moment, że chciałeś odłożyć kask i powiedzieć „nie, już nie chcę”?
Tych momentów było kilka i pamiętam, że miałem takie czarne dwa lata, bo była seria dosyć poważnych wypadków. Pierwszy wypadek był z Wojtkiem Chuchałą na Rajdzie Rzeszowskim, gdzie w zasadzie z 200 km/h wydachowaliśmy Subaraka, ale nic nam się nie stało. Z tym też się wiąże jedna ciekawa i finalnie wesoła historia. Natomiast wtedy nie wyglądało to wesoło i to był moment, w którym zacząłem się poważnie zastanawiać, czy jest sens to kontynuować. Ale to uzależnienie od rajdów i adrenaliny jest na tyle duże, że dosyć szybko wróciłem na prawy fotel. Później kolejnym przełomem był wypadek z Filipem, gdzie szybko zdemontowaliśmy silnik ze skrzynią biegów. Złamanie kostki, 3 miesiące rehabilitacji. Wtedy naprawdę chciałem skończyć, zastanawiałem się nad sensem tego wszystkiego. Rok później zdobyliśmy tytuł mistrzów Polski i było to zwieńczeniem tego całego cyklu startów z mojej perspektywy. Może te starty na polskim podwórku aktualnie nie są aż tak emocjonujące, ale mam to szczęście, że startujemy w rajdach mistrzostw świata, gdzie każdy rajd jest czymś innym. Powracając do Twojego pytania, „który sprawił mi najwięcej trudności” to pamiętam, że byłem na Rajdzie Sardynii i rozmawiałem z szefem jednego zespołu. Mówiłem mu, że ten rajd jest wyjątkowo trudny, a on mówi „słuchaj, każdy rajd w mistrzostwach świata jest trudny” i to nie jest jakiś ewenement. Myślę, że to jest najlepsza odpowiedź na Twoje pytanie, że tak naprawdę każdy rajd do mistrzostw świata jest super trudny i każdy wymaga czegoś innego.
Będziemy musieli zaraz zjeżdżać na „pekac”, bo tak się rozgadaliśmy, że za chwilę rusza ostatni odcinek dzisiejszego etapu Rajdu Wysp Kanaryjskich, ale jeszcze krótko zapytam. Jakie trzy cechy powinien mieć dobry pilot i jaką radę dałbyś tym, którzy chcą zostać dobrymi pilotami?
To jest zdecydowanie dobre pytanie. Myślę, że trzeba przede wszystkim mieć poważne podejście do tego wszystkiego, bo niektórzy traktują to jako pewną formę hobby i podchodzą do tego troszeczkę luźniej. Ja w zasadzie od początku podchodziłem do tego dosyć poważnie. Pamiętam taki moment na szkoleniu z Jarkiem Baranem, że w ogóle zacząłem się zastanawiać czy to jest wszystko dla mnie. To szkolenie dodatkowo utwierdziło mnie w tym, że jeżeli chce się to robić poważnie, to trzeba się do tego wszystkiego przykładać. Przede wszystkim więc zaangażowanie. Tych cech charakteru też jest całkiem sporo, bo pilot powinien być taka „gąbką”. Wszystkie emocje, które działają na kierowcę, powinny być tłamszone, pochłaniane i powinien on dostawać wsparcie. To jest istotne, żeby charakter nie podbijał tych emocji, tylko wręcz przeciwnie, trzeba działać uspokajająco. Trzeba się cały czas zastanawiać, co można zrobić, żeby ułatwić pracę kierowcy, a nie przeszkadzać. Takie historie też obserwowałem. Trzeba mieć też „to coś”, w tym sensie, że jeżeli czujesz rytm, to, co się dzieje w samochodzie, i zdajesz sobie sprawę z tego jak działa fizyka, to jesteś w stanie nadawać tempo. To jest istotne. Jeżeli masz te trzy cechy, to wydaje mi się, że jesteś w stanie być dobrym pilotem.
Czyli tak w zasadzie te trzy cechy podałeś w formie rady. Możemy to tak podsumować?
Tak, myślę, że tak. Oczywiście tych aspektów bycia dobrym pilotem jest cały ogrom i moglibyśmy się na ten temat rozgadać nawet i do drugiej w nocy.
Na koniec, gdybyś miał określić się jednym zdaniem?
O, to jest bardzo trudne…
Wiem.
Miłośnik rajdów, to na pewno, ale to jest oczywiste. Zadałeś bardzo trudne pytanie… ale myślę, że to chyba trochę mnie określa.
Chyba Cię określiło właśnie w taki stuprocentowy sposób.
Dodałbym do tego jeszcze jedno określenie „realista i miłośnik rajdów”, bo kiedyś żyłem marzeniami, a teraz już bardziej wiem, jak to wszystko działa i mam nadzieję, że podchodzę do tego zdroworozsądkowo. Marzenia poszły troszkę na bok i bardziej staram się kierować rozsądkiem, a to chyba dobrze mi wychodzi.
Kamil Heller, realista i miłośnik rajdów. Bardzo dziękuję.
Dziękuję bardzo.