Historia dwóch zakrętów
Nieco ponad 10 lat temu, dwa lewe zakręty zgotowały nam dwa wspaniałe zwroty akcji. Jeden z nich na szwedzkim odcinku „Värmullsåsen”, drugi na katalońskim oesie „Duesaigües” – pokazały jak zmienne potrafią być rajdy. Oto historia dwóch emocjonujących starć Sebastiena Ogiera i Andreasa Mikkelsena.
Zbyt głęboki śnieg

15 lutego 2015 roku wydawało się, że Andreasa Mikkelsena od pierwszego zwycięstwa w WRC, dzieli około 8 minut, potrzebnych na przejechanie ostatniego odcinka Rajdu Szwecji.
Rywalizację na trasach wokół Karlstadu, śledziło się niczym dobry, skandynawski kryminał. Pierwszy zwrot akcji miał miejsce już w piątkowe popołudnie. Na OS9 obaj faworyci – Sebastien Ogier i Jari-Matti Latvala, zagrzebali swoje Volkswageny Polo R WRC w zaspach śnieżnych.
Niespodziewanie, na 20-sekundowe prowadzenie wysunął się więc Andreas Mikkelsen. Rodzime odcinki, które stanowiły większość pierwszego etapu rajdu, służyły Norwegowi. Jednak jego sytuacja w generalce była daleka od komfortowej.
O ile Latvala stracił w zaspie ponad 8 minut i przez resztę weekendu jechał „o pietruszkę”, o tyle Ogier stracił jedynie 40 sekund. Odrobienie takiej straty, dla Francuza i to za kierownicą Polo, nie było wcale wielkim wyzwaniem.
Dlatego kolejny dzień Mikkelsen spędził na desperackiej obronie pierwszego miejsca. Musiał odpierać ataki nie tylko Ogiera, ale także Thierry’ego Neuvilla. Trzy załogi „cięły” się na dziesiątce części sekundy i choć obsada pierwszej pozycji się zmieniała, to żaden z nich nie był w stanie odskoczyć rywalom.

Jednak przed ostatnim odcinkiem specjalnym, inicjatywa była po stronie Mikkelsena. Norweg wypracował sobie 3 sekundy przewagi nad drugim Ogierem. Od pierwszego zwycięstwa dzieliło go nieco ponad 15 kilometrów oesu „Värmullsåsen”.
Andreas nie zdjął nogi z gazu. Na splitach był szybszy od Ogiera. Gdy cała Norwegia szykowała się już na pierwsze zwycięstwo od 2005 roku, w jednym z zakrętów Mikkelsen był za szybki. Tył jego auta odbił się od zaspy, a przód zanurkował i ugrzązł w głębokim śniegu. Na pomoc ruszyli kibice, ale zanim wyciągnęli rajdówkę z powrotem na drogę, zdążyło minąć prawie pół minuty.
Zwycięstwo przepadło. Tak samo jak drugie miejsce, bo Norwega przeskoczył jeszcze Neuville. Gdy Sebastien Ogier świętował swoje zwycięstwo przed kibicami Mikkelsena, ten mógł pocieszać się, że dostanie jeszcze od losu kolejną szansę.

Sezon bez historii?
Jednak kolejne rundy mijały, a szansa nie nadchodziła. Sezon 2015, delikatnie mówiąc, nie należał do najbardziej pasjonujących. Następne rajdy nie dostarczały już tyle emocji co wizyta w Szwecji. Sebastien Ogier, wraz z resztą ekipy Volkswagena, zdominowali rywalizację, wygrywając 8 z 9 rund.
Niemiecka ekipa zapewniła sobie tytuł wśród zespołów, już w sierpniowym Rajdzie Niemiec. Trzy tygodnie później, w Australii, Mistrzem Świata po raz trzeci został Sebastien Ogier. Andreas Mikkelsen tymczasem grał „trzecie skrzypce” w zespole VW.

Norweg formalnie nie był kierowcą pierwszego zespołu, bo reprezentował barwy Volkswagen Motorsport II. Podczas gdy Latvala i Ogier mieli walczyć o zwycięstwa, jego głównym zadaniem było przede wszystkim zbieranie doświadczenia.
To bez wątpienia mu się udawało. Norweg zaliczył jeszcze parę dobrych występów, kończąc na podium rajdy Meksyku, Portugalii, Polski, Niemiec i Korsyki. Zapewniło mu to trzecie miejsce w klasyfikacji punktowej.
Jednak wciąż nie był w stanie zbliżyć się do zwycięstwa, tak jak miało to miejsce w Szwecji.
Zbyt ciasny łuk

Nic nie wskazywało też, by miało się to stać w Rajdzie Katalonii. Hiszpańskie zawody były wtedy bardzo unikatową rundą WRC, bo miały mieszaną nawierzchnię. Pierwszy etap odbywał się na szutrze, a dwa następne na asfalcie.
Mimo tego, weekend w Salou nie przebiegał w tak dramatyczny sposób jak Rajd Szwecji. Mikkelsen nie odnajdywał się na katalońskich szutrach i pierwszy etap zakończył dopiero na 6 pozycji. W odwrotnej sytuacji był Ogier. Francuz pomimo odkurzania drogi, zdemolował rywali na ostatnim odcinku etapu i wskoczył na pozycję lidera.
Gdy rywalizacja przeniosła się na asfalt, wszyscy spodziewali się, że Seb, który nie musiał już sprzątać z drogi luźnego szutru, zostawi rywali daleko w tyle. Mistrz Świata potwierdził te przypuszczenia, wygrywając 5 z 8 odcinków na drugim etapie.
Gdy w sobotni wieczór wjeżdżał do serwisu, jego przewaga wynosiła już prawie minutę. Mniej cierpliwi kibice odpuszczali już sobie dalsze śledzenie rajdu, spodziewając się kolejnego absolutnego zwycięstwa Francuza.

Na asfaltowych trasach zdecydowanie lepiej czuł się też Mikkelsen, który na sobotnich odcinkach nie opuszczał pierwszej trójki tabeli. Dzięki temu, również w generalce, wdrapał się na trzecią pozycję w tabeli.
Norweg nie patrzył wtedy nawet na liderującego Ogiera. Jego głównym celem było wyprzedzenie drugiego Latvali – do którego tracił 2.9 sekundy, oraz utrzymanie za plecami szarżującego Daniego Sordo.
Dlatego nic dziwnego, że mając najwięcej do zyskania, to właśnie Andreas i Jari rzucili się w niedzielę do ataku. Po pierwszej pętli górą wydawał się być Mikkelsen – wygrał trzy oesy, podczas gdy Latvala przebił oponę. Jednak później to Norweg popełnił błąd. Na przedostatniej próbie wykręcił piruet i jego przewaga zmalała do 1.4 sekundy. Power Stage zapowiadał się więc jako epickie starcie o drugą pozycję w rajdzie.
Ogier natomiast mógł ten pojedynek obserwować z wygodnej pozycji lidera. Francuz zarządzał tempem na ostatnim etapie i przed startem finałowego odcinka, wciąż miał 50 sekund przewagi. Mistrzowi Świata nie miało prawa przydarzyć się nic złego.
W starciu dwóch pozostałych Volkswagenów górą finalnie był Mikkelsen, pokonując Latvalę o 1.7 sekundy. Gdy Norweg cieszył się z obronionej pozycji, rajdowi bogowie postanowili wyrównać rachunki za Rajd Szwecji.
Sebastien Ogier zrobił coś, czego nie zwykł robić w swojej rajdowej karierze. Coś, co nawet po 10 latach, ciężko jest wytłumaczyć. Francuz z impetem wjechał w lewy zakręt, wkładając lewe koło głęboko w cięcie. Krawędź drogi podbiła jego rajdówkę, kierując jej kurs na spotkanie z barierą. Ogier nie zdążył go skorygować. Prosty błąd, absurdalnie wręcz prosty, jak na kogoś kto wygrał 8 rund tamtego sezonu.
Mikkelsen nie uwierzył, gdy usłyszał wieści na mecie. Spojrzał na reporterów pustym wzrokiem i spytał czy Ogier jedzie dalej, mimo że ci właśnie oznajmili mu, że Francuz urwał koło. Rzeczywistość powoli zaczęła docierać do Norwega. Na twarzy pojawił się szeroki uśmiech, w oczach pilota – Ola Floene, zabłyszczały łzy.

Los oddał Mikkelsenowi to, co zabrał mu w Szwecji. W równie dramatycznych okolicznościach, w których stracił szanse na swoje pierwsze zwycięstwo, odniósł w końcu swój premierowy triumf w WRC.
Zwycięzcy są na mecie
Ta historia najlepiej obrazuje znane rajdowe porzekadło. Nawet w jednostronnym sezonie, w zdominowanym rajdzie, dramaturgia i zwroty akcji mogą chować się, za każdym zakrętem. Jest to sport, w którym dopiero gdy ostatnia załoga przekroczy linię mety, możemy powiedzieć, że wiemy już wszystko (choć od tej zasady też zdarzały się odstępstwa).
Czy równie emocjonujący finisz czeka nas w tym sezonie? Jakie zwroty akcji przygotowały dla nas Japonia i Arabia Saudyjska? Przekonamy się już w listopadzie!